TO oficjalne. Nie mieszczę się w rozmiar 34. Tzn mieszczę, ale co to za mieszczenie. Jedziemy na ślub kolegi mężulka, no to postanowiłam sobie kupić w wolnej chwilce pomiędzy pracą a kąpielą małej - a jakżeby inaczej - kiecke. Oczywiście za namową mężulka, który - jak się okazało później - pod pretekstem polepszenia mi humoru - wyciągnął mnie z domu, by samemu sobie zakupić sobie koszulę. Jak na złość nic brązowego nie znalazłam ( mam piękniaste brązowe butki z torebką, którymi zamierzam się pochwalić). Znalazłam jakiś brąz i lecę mierzyć.
W jednej wyglądałam jak zbieg z psychiatryka, w drugiej ech...lepiej nie mówić...piękne brązowe, mięciutkie 34. Wciskam się...weszło. "Piiiięknie" - piszczę i wołam lubego, bo ja nieobiektywna jestem - rok w dresie w domu robi z kobiety nieobiektywną i wszystko co ma dekolt i jest spódnicą zachwyca. Meżulek - "ach" - zachwyt, bierzemy!....i tu nastąpiła chwila ciszy. Mężulek okazał się być mało obiektywny ( patrz punkt o dresie i wszystkim co ma dekolt) Razem patrzyliśmy na oddalające sie na wieszak moje 34, ledwo wciśnięte, z nieskromną długością do kolan, niezbyt maskującą cokolwiek, a napewno nie brzuszek po ciąży, a juz w szczególności nie nadające się na czyjkolwiek ślub. Czas zrewidować szafę i cześć rzeczy schować głęboko, dla córki jak podrośnie.
1 komentarz:
Ale co, 36 nie mieli???
Talula
Prześlij komentarz